środa, 24 lipca 2013

Na niepokój

Tak się złożyło, że byłam świadkiem pewnej sceny w gabinecie w przychodni. Przychodzi ma konsultację małżeństwo, sporo ode mnie starsze, kilkoro dzieci już odchowanych, z małą kruszynką - tygodniowym wcześniakiem. Dzieciątko cały czas płacze, rodzice podejrzewają, że jest głodne, chcą sprawdzić czy prawidłowo przybiera na wadze, czy nie trzeba dokarmiać bobasa sztucznie. Okazuje się, że przybiera na wadze prawidłowo.
- Ale ono cały czas płacze, prawie nie śpi. Na pewno nie przybrała za mało? - pyta mama. Na to pielęgniarka - Dzieci tak czasem płaczą. - Ale inne dzieci mi aż tak nie płakały! Na pewno to nie z głodu? - Dzieci czasem tak płaczą. Pani się trafiło pierwsze problemowe, i od razu szuka dziury w całym... - Pielęgniarka podchodzi do szafki, wyciąga jakieś pudełko z lekarstwem i wciska rodzicom - To na niepokój dla dziecka. - Ale jak to na niepokój? - pyta zdziwiony Tata. - No, na niepokój. Przed snem, to będzie dobrze spało. To bezpieczne, można dawać.

Moje zdziwienie (połączone z przerażeniem) było ogromne, ale nie daję po sobie poznać. Jak to czopki na niepokój? Przyszła moja kolej. Córeczka zaszczepiona, troszkę popłakała, ale spokojnie już siedzi w foteliku i mamy wychodzić z gabinetu.
- Pani ma tutaj kartkę ze wskazówkami co robić po szczepieniu. A jakby dziecko było niespokojne to ma Pani czopki na niepokój, zawsze można przyjść po receptę na więcej.
I tak dostałam opakowanie leku o nazwie Viburcol z 2-ma czopkami w środku.

Oczywiście czopki Viburcol to lek homeopatyczny. Uff! Na szczęście jednak noworodkom nie podaje się "prawdziwych" leków na uspokojenie. O homeopatii samej w sobie napisano już bardzo wiele i nie będę się rozwodzić - jakiekolwiek działanie leku homeopatycznego, jeśli występuje, opiera się w 100% na efekcie placebo. Kiedyś zapewne napiszę na ten temat osobny post - dziś ograniczę się do zdziwienia wobec przepisywania leków homeopatycznych tak małym dzieciom.

O ile jeszcze trochę rozumiem próbę zastosowania takiego leku u zdesperowanych rodziców płaczliwego maleństwa, któremu (najprawdopodobniej) nic nie dolega. Rodzice, jako potrzebujący pewnego komfortu ("robię wszystko co mogę, aby moje dziecko było zdrowe!") dają czopki działające jak "lekarstwo" na niepokój, ale tylko i wyłącznie swój własny. 1

Ale czemu ja to dostałam?! Naprawdę leki homeopatyczne to oficjalne zalecenie przychodni na postępowanie z dzieckiem po szczepieniu? A może lepiej dużo spokoju, noszenie, przytulanie i karmienie piersią na żądanie (jeśli można), czyli dużo obecności mamy i taty? 1 Oczywiście to zalecenie tylko w przypadku "niepokoju", niestety na różne zdarzające się powikłania poszczepienne już być może trzeba zaradzić inaczej.

"Przecież nie zaszkodzi!". No tak, ale też nie pomoże. Więc po co? Dziecko jeszcze jest za małe na czerpanie przyjemności z trzymania rzeczy w pupie...

Jako dowód chciałam pokazać zdjęcie kartki otrzymanej od pielęgniarki, ale gdzieś się zapodziała.




1 Zastanawiałam się w zasadzie czy robiono badania dotyczące efektu placebo u noworodków i niemowląt. Ku mojemu zaskoczeniu są - (amerykańscy naukowcy!) i do tej pory efektu placebo u noworodków nie zaobserwowano (jak można przypuszczac). Jest też możliwość, że ja nie znalazłam źródła, które by takie obserwacje udokumentowało? Zobacz np. http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/7817333 1 Oczywiście, to tylko mój pomysł na to, co by tu poradzić.

niedziela, 21 lipca 2013

Dlaczego blog?

Zostałam Mamą!

Czy podejrzewacie co dzisiaj robi kobieta, gdy dowiaduje się, że będzie mamą? Oczywiście, siada do internetu! I czyta, czyta, czyta... Kupuje książki o ciąży i wychowaniu dzieci. Przegląda magazyny. Odbiera dziesiątki ulotek i książeczek w poradniach lekarskich z niezbędnymi informacjami, w których się zaczytuje w przerwach reklamowych programów telewizyjnych o dzieciach. Zrozumiałe - w końcu chcemy się dowiedzieć co nas czeka i jakoś się na to przygotować!

Więc ja też. Zaczęłam czytać i... ogarnęło mnie przerażenie. Ilekroć nie natknę się na jakąś książkę/czasopismo/stronę w internecie zauważam, że przeplatają się na nich informacje dotyczące opieki nad dzieckiem, które uznałabym za wiarygodne, z totalnymi bzdurami - znanymi mi mitami medycznymi, poradnictwem homeopatycznym, informacjami o wywoływaniu autyzmu przez szczepionki czy inne teorie psychologiczne, o których już dawno wiemy, że są błędne. Dlatego postanowiłam rozpocząć bloga. Będę dementować, będę pisać co mnie wkurza, ale też pewnie nie ominie czytelnika post ze zwykłym, matczynym zachwytem nad ukochaną córeczką.

Dlaczego po polsku?

Przede wszystkim nie zdawałam sobie sprawy z tego, że polsko- i anglojęzyczny internet tak bardzo się od siebie różnią w części właśnie około-dziecięcej i około-medycznej. Dużo łatwiej dotrzeć do wiarygodnych źródeł w angielskim internecie, w polskim bardzo tego brakuje. Zatem wybrałam pisanie w ojczystym języku.

Drugim powodem, dla którego chciałabym zacząć pisać bloga jest to, że nie umiem pisać. A żeby się czegoś nauczyć, trzeba ćwiczyć.